Producenci energii elektrycznej wskazują na konieczność uwolnienia taryf energii elektrycznej dla gospodarstw domowych, postulując jednocześnie ochronę odbiorców najuboższych.
Szybki wzrost cen uprawnień do emisji CO2 zmusza bowiem sprzedawców energii do przerzucania kosztów na klientów biznesowych. Jak wylicza Wojciech Dąbrowski, prezes Grupy PGE, wdrożenie przez Polskę unijnych propozycji w zakresie transformacji energetycznej będzie kosztowało naszą gospodarkę 136 mld euro. W przypadku zniesienia urzędowej regulacji cen energii odbiorcy indywidualni zapłacą za prąd miesięcznie 25 zł więcej niż dotychczas. Zdaniem prezesa PGE podwyżki cen prądu i tak są nieuniknione, albo bezpośrednio, albo poprzez wzrost cen towarów. W przypadku zatwierdzenia przez władze UE planu redukcji emisji gazów cieplarnianych, ceny prądu mogą poszybować w górę o kolejne 30%.
Prezes PGE Wojciech Dąbrowski, który kieruje też Polskim Komitetem Energii Elektrycznej, udzielił wywiadu portalowi wnp.pl – Jako PGE opowiadamy się za uwolnieniem cen prądu dla gospodarstw domowych – powiedział. Zdaniem szefa Polskiej Grupy Energetycznej posunięcie to nie będzie skutkować nieuzasadnionym wzrostem cen energii elektrycznej. Należy jednak równolegle wdrożyć system ochrony odbiorców zagrożonych ubóstwem energetycznym, dla których miesięczne wydatki na prąd i ciepło stanowią niemały wysiłek finansowy. Słowa prezesa nie zostały niestety skomentowane przez analityków.
Obecnie taryfy dla gospodarstw domowych są corocznie zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki na podstawie wniosków składanych przez dystrybutorów energii elektrycznej. Zdarza się czasami, że URE uzna jakiś wniosek za bezzasadny i odmówi zatwierdzenia taryfy. Wówczas operator musi wystąpić z nową propozycją. Tymczasem w ciągu roku ceny regulowane rozmijają się z cenami wolnorynkowymi, a powstałą różnicę muszą pokrywać odbiorcy biznesowi.
Tego rodzaju sytuację można obserwować właśnie teraz. W miesiącu lipcu br. ceny prądu na Towarowej Giełdzie Energii (TGE) sięgnęły 387 zł netto za MWh, tj. 0,38 zł za kWh. Chociaż konsumenci indywidualni płacili przeciętnie o 13% więcej w porównaniu z rokiem poprzednim, to jednak zatwierdzona przez URE taryfa G11 za samą energię elektryczną dla składnika zmiennego wynosiła odpowiednio: w Energa-Operator – 0,23 zł za kWh, w PGE Operator – 0,21 zł za kWh, a w Tauronie – 0,16 – 0,17 zł za kWh. Stawki te są zatem sporo niższe od lipcowego notowania giełdowego na TGE – 0,38 zł za kWh.

Posiłkując się danymi Urzędu Regulacji Energetyki, przeciętne zużycie energii elektrycznej w polskim gospodarstwie domowym (grupa taryfowa G11) wynosi 1777 kWh rocznie, czyli 148 kWh miesięcznie. Zniesienie taryfowania energii oznaczałoby więc wzrost cen prądu o około 25 zł miesięcznie (różnica ceny na giełdzie i tej zatwierdzonej przez URE wynosi ok. 0,17 zł za 1 kWh; czyli 0,17 zł x 148 kWh= 25,16 zł). W przyszłym roku można się zatem spodziewać wyższych rachunków za prąd w kwocie co najmniej 25 złotych.
Jak wynika z danych Eurostatu w minionym roku cena energii elektrycznej dla klientów biznesowych była ponad 2% niższa w porównaniu do stawki, jaka obowiązywała gospodarstwa domowe. Drożejące prawa do emisji CO2 sprawiają, że proporcja ta coraz bardziej zmienia się na niekorzyść klientów biznesowych.
Pakiet Fit for 55, czyli wzrost cen prądu o 30%
Przyjęta przez Komisję Europejską rygorystyczna polityka klimatyczna i wynikająca z niej decyzja o dopuszczeniu do rynku praw do emisji CO2 funduszy inwestycyjnych przyczyniły się do spekulacji uprawnieniami i drastycznych wzrostów ich cen. O ile w ubiegłym roku stawka ta wynosiła 27 euro za 1 tonę, aktualnie jest to 55 euro z tonę.
Postarajmy się to zobrazować. Przykładowo, największy w Polsce producent energii elektrycznej – Spółka PGE – w ciągu kwartału wypuszcza do atmosfery 17,8 tys. ton dwutlenku węgla. Uwzględniając wspomniany powyżej wzrost stawki za prawa do emisji CO2, oznacza to że spółka w okresie 3 miesięcy swojej działalności poniesie o 2,5 mld większe koszty tytułem uprawnień emisyjnych (zamiast 2,2 mld zł będzie to 4,7 mld zł). W skali roku obciążenia finansowe z tego tytułu wzrosną więc o 10 mld i będą wynosiły w sumie około 19 mld zł.
Realizacja pakietu Fit for 55, czyli planowana do roku 2030 redukcja emisji gazów cieplarnianych o 55%, spowoduje prawdopodobnie dalszy wzrost cen uprawnień do emisji CO2 i będzie to wymagało wygospodarowania dodatkowych środków. Jak szacuje prezes PGE Wojciech Dąbrowski – osiągnięcie przez polską gospodarkę celu redukcji emisji CO2 o 55% do roku 2030 to koszt rzędu 136 mld euro.
W tym miejscu warto dokonać kalkulacji, jak powyższa kwota może wpłynąć na ceny energii, przyjmując że w ciągu najbliższych 9 lat będzie ona wydatkowana na budowę nowych bloków energetycznych. W oparciu o aktualny kurs walut 16 mld euro to 623 mld zł, co w rozłożeniu na dziewięć lat daje kwotę rzędu 69 mld zł rocznie. Aby więc sfinansować koszty transformacji energetycznej nakładem własnych środków, przychody sektora energetycznego musiałyby się zwiększyć mniej więcej o taką kwotę.
Biorąc pod uwagę dane GUS, przychody finansowe sektora energetyki i ciepłownictwa w okresie od kwietnia 2020 r. do marca 2021 r. wyniosły 228 mld zł. Oznacza to, że począwszy od przyszłego roku przez kolejne 9 lat firmy energetyczne, aby wygenerować razem dodatkowe 69 mld zł rocznie, powinny podnieść ceny prądu aż o 30%.
Dlaczego Fit for 55 jest niekorzystny szczególnie dla Polski?

Rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 będą zmuszały producentów energii do wyłączania bloków energetycznych oraz cieplnych. W tym miesiącu (sierpień 2021) PGE odłączyła dwa bloki energetyczne w Elektrowni Rybnik, które w poprzednim miesiącu były w stanie wytworzyć 100 GWh energii, co stanowi niecały 1% energii wyprodukowanej przez polski sektor energetyczny w lipcu br. Chociaż każdy z obu turbogeneratorów przepracował już 300 000 godzin, ich dalsza eksploatacja byłaby jak najbardziej możliwa, gdyby nie względy ekonomiczne. Kiedy notowania praw do emisji CO2 sięgnęły 55 euro za tonę, funkcjonowanie tych bloków stało się nieopłacalne. Wydzielały one bowiem zbyt dużo gazów cieplarnianych, produkując relatywnie mało energii.
Finalne zatwierdzenie przez władze Unii Europejskiej pakietu Fit for 55 uderzy w pierwszej kolejności w Polskę. Dla przykładu: Niemcy emitują 2,5- krotnie więcej CO2 od nas, jednak wielkość ich gospodarki w porównaniu z naszą stanowi proporcję 7:1, stąd koszty wdrożenia nowych regulacji będą dla nich mniejszym obciążeniem. Z kolei Włochy, które wytwarzają porównywalną co nasz kraj ilość gazów cieplarnianych, mają ponad 3-krotnie większą gospodarkę niż Polska.
Wielkość polskiego PKB wynosi 2,35 biliona zł rocznie. W przeliczeniu na walutę UE to 516 mld euro. Łączna suma 136 mld euro, jakie Polska musiałaby przeznaczyć na gruntowną przebudowę swojej energetyki w ciągu dziewięciu lat, rozkłada się na kwotę 15,1 mld euro rocznie, co stanowi około 3% efektów pracy całej naszej gospodarki. Jeśli nowe przepisy dotyczące redukcji emisji CO2 miałyby wejść w życie, otwartym pozostaje pytanie, jaki będzie poziom dofinansowania środkami UE i ile w związku z tym będziemy musieli wyłożyć z własnych kieszeni.